W pokoju mojej Babci na okiennym parapecie, prócz aloesu, (który służył bardziej jako lek na wszelkie dolegliwości niż dekoracja) stał też asparagus. Ogromniasty zielony, w glinianej doniczce. Zasłaniał prawie pół okna. Ale chyba też i nigdy nie był przycinany z powodu swoich rozmiarów. Wykorzystywany był bowiem w bardzo ważnym celu. W okolicy końca roku szkolnego lub innych, uroczystości szkolnych, kiedy to należało nieść kwiatki dla Pani, do ogrodowego kwiecia dodawało się zawsze właśnie gałązki asparagusa. Zawiązywało wstążkę i bukiecik był jak złoto. Mój asparagus jest świeżo kupiony więc nie wiadomo jak mu się u mnie spodoba. Swoją drogą jakoś dotychczas nie widziałam tego kwiatka ani w kwiaciarniach ani w marketach. Właśnie wiosną miałam sobie go zamówić przez internet, a tu kilka dni temu w zwykłym niewielkim markeciku, patrzę stoi pośród innej zieleniny. Nie był w zbyt dobrej formie, ale wzięłam od razu.
Z powodu centralnego ogrzewania, suchego powietrza i pewnie słabej ręki do kwiatków, jakoś niechętnie rosną u mnie doniczkowce. Ot taka na przykład kalanchoe w ubiegłym sezonie urocza roślinka, obsypana kwieciem
a w tym roku już niekoniecznie.
Ale mam zamiar się za nią wziąć, wyedukować na jej temat i przywrócić blask. Zobaczymy co też z tego wyjdzie ;)
Pozdrawiam z zalanego deszczem i targanego wiatrami Podlasia.