niedziela, 23 lutego 2014

Porwanie !!! ........... albo ucieczka.

Istoty poszukiwane: kaczki piżmowe teoretycznie słabo latające, praktycznie całkiem nieźle. 











Przepadły, jak kamień w wodę. Były i nie ma.  Mieliśmy ostatnio 4 dorosłe kaczki.  Wiodły u nas wydawać by się mogło anielskie życie. Dach nad głową miały, wodę - staw za płotem,  dokarmiane regularnie. Dbaliśmy o  to żeby na noc wracały do domu, no chyba że akurat poszły w zaparte,  to nie było takiej siły która by je zmusiła do wejścia do zagrody i czasami właśnie bywało tak że z mozołem gnało się je ze stawu (wcześniej podstępnie wywabione z wody) a przy samym wejściu  zmiana planów. Wzbijały się w przestrzeń powietrzną i na powrót lądowały na  stawie. Po którymś podejściu z kolei dawaliśmy za wygraną i kaczuchy nocowały na wodzie bądź jak ostatnio na  lodzie.  No i po takiej biwakowej nocy okazało się niestety , że kaczek mamy już tylko 2,  a po kolejnej (czyli wczoraj)  żadnej. Przeczesaliśmy  okolice i znaleźliśmy jedną sierotę ok. pół kilometra od domu, siedziała sobie jak gdyby nigdy nic i patrzyła w niebo. Przy próbie złapania wzbiła się w powietrze i wróciła na staw.  Serca nasze bolą po stracie bo to przecież od pisklęcia wyhodowane. Nie mamy już pomysłu gdzie szukać. Przyszło nam też do głowy, że jakiś dziki zwierz mógł je po prostu porwać. Tym bardziej , że po zamarzniętym jeszcze stawie mógłby bez problemu zaczaić się i uprowadzić nasze kaczki, ale byłyby chyba jakieś oznaki  takiej zbrodni ot choćby powyrywane piórka,  ślady walki a tu nic.  Chodzi nam też po głowie myśl, że może poczuły wiosnę, zew natury się w nich obudził i pooooszyły  w świat miłości  szukać na jakimś innym stawiku. Tak czy siak w hodowli  mamy manko : (

poniedziałek, 17 lutego 2014

Wiejska babka

Od dwóch i pół miesiąca mieszkamy na wsi ! Przetrwaliśmy 25 stopniowe mrozy, wiatry wiejące bez przerwy przez 5 dni tak, że zaraz po wyjściu z domu głowę urywało, ulewne  deszcze. A  dzisiaj na przykład mamy przepiękną wiosenną pogodę.  Moi panowie zapytani przeze mnie któregoś wieczora, czy gdyby zaistniała sytuacja, że mielibyśmy wrócić do miasta  ? Zgodnie stwierdzili, że nie wracają. Ja też oczywiście nie. Sama się sobie dziwię, bo myślałam, a właściwie bałam się, że będzie mi tęskno za mieszkaniem w mieście. Jestem z tych co to się przywiązują do otoczenia i związują z miejscem, a to był ostatnio mój dom przez długie lata. A tu nic, przechodząc obok bloku w którym mieszkałam ogarnia mnie jeszcze jakiś taki dziwny stan ducha, którego nie potrafię określić , ale na pewno nie jest to tęsknota czy żal za tym miejscem. Mam wrażenie , że tamto życie (dom, praca) było bardzo dawno i już nic mnie z nim nie łączy . No może się zagalopowałam z tym, że nic mnie nie łączy, bo zabrzmiało to jak bym chciała zapomnieć a tak w cale nie jest mieszkając i pracując w miasteczku poznałam wielu fajnych, ciekawych i życzliwych ludzi z którymi przyjaźnię się,  utrzymuję i chciałabym utrzymywać nadal kontakt, bo przecież nie wyjechałam na drugi koniec Polski. Choć teraz jestem wiejska babka , która ma zupełnie inny rytm dnia i życia.
A propos nowego życia i domu. Przybył mi nowy mebel w kuchni, oczywiście handmade by my A . Szafeczka z kurzęczą siatką. W założeniu miało być tak, że drzwiczki będą tylko z siatki, ale doszliśmy  do wniosku, że  będzie się za bardzo kurzyło do środka i szafka dostała i siatkę i szybkę. W planach mamy jeszcze półkę nad tą szafką , żeby ściana pusta nie była.



i nowy mebel w wiosennych dodatkach




a ja zrobiłam pięciominutowe obrazki.





a miałam przecież szyć kwiatowe narzutki na łóżka. Ale pojawił się problem ponieważ  zwichrowała mi się igła w maszynie i jakoś tak nie mogłam się zabrać żeby ją wymienić, właściwie to kupić nową.  Zwykle to wygląda tak, że biorę starą na tak zwaną modę i pokazuję pani w sklepie. Często akurat identycznych w sklepie nie ma więc pani pytała mnie czy może być podobna i sypie  numerkami. Nigdy nie zainteresowałam się przecież co takiego tajemnego są owe numerki. A pani skora do wyjaśnień też nie była więc brałam zwykle te które sprzedająca pani uznała za właściwe. Po wymianie następowała chwila prawdy bo albo zadziała albo nie . W przypadku kiedy działało szyłam w przeciwnym razie byłam pewna, że pani zły numerek dobrała do mojej maszyny i igły się łamały albo gięły.Dopiero niedawno rodzina moja  mnie olśniła, że te numerki to nie tyczą się mocowania igły tylko jej grubości, którą się dobiera do rodzaju szytego  materiału i że to zapewne nie pani źle dobrała tylko ja nieodpowiedni materiał  zakupioną igłą szyłam . A że pudełeczko zawierało zwykle igły tego samego rozmiaru,  a  ja  z bawełenką  przeważnie mam do czynienia więc i  przy odrobinie szczęścia działało. Ot i taka to krawcowa ze mnie. Normalnie to całe życie człowiek się uczy. Ale wszystko jest na dobrej drodze igły są materiał na narzutki przygotowany teraz trochę wolnego czasu dużo samodyscypliny i gotowe. Z tym drugim będzie gorzej, bo zapowiadają na najbliższe dni niezłą pogodę to przecież lepiej się po lesie powłóczyć czy choćby dookoła domu niż przy kapryśnej maszynie siedzieć.  Jak przyjdzie prawdziwa wiosna to dopiero ani czasu ani ochoty na domowe robótki nie będzie. 

Nasza kotka - hultajka.


ta to ma życie 

czwartek, 6 lutego 2014

Kredens

Dzisiaj siedliskowa kuchnia serwowała serowe oponki. PYCHOTA. A pachniało - w całym domu.



Domek nad stawem, który szykujemy  jest jeszcze w tak zwanym surowym stanie,  w domu w którym mieszkamy też brakuje jeszcze "trochę rzeczy " ot chociażby elewacji no i przede wszystkim mebli takich docelowych, zaplanowanych, wymarzonych, które pooowooooli uzupełniamy. Ale  od kiedy stanęło na tym, że remontujemy dom na wsi wiedziałam, że w kuchni chcę mieć kredens i mój bardzo zdolny mąż wyczarował   ze starego mebla bardzo wg. mnie zgrabny  kredensik.
 Oto on.


a zrobiony został z tego:


Bardzo go lubię (o kredensie mówię). Wstawiam, przestawiam w nim różne takie moje przydatne mniej lub bardziej kuchenne pierdoły. No i oczywiście trzymam w nim  przepyszną naleweczkę z kwiatu bzu, aronii i syrop z pędów sosny na lekarstwo. Jakoś tak zawsze kredensy kojarzyły mi się właśnie z trzymanymi w nich własnej roboty nalewkami i zastawą stołową taką wyciąganą tylko na specjalne okazje.
Oprócz mebli  mąż mój Andrzej robi też właśnie  takie smaczne nalewki, którymi częstujemy naszych gości (ale to na oddzielny temat).
Pokoje na górze, które udostępniamy gościom, wymagają też  jeszcze dostawienia troszkę drobnych  mebli na które pomysł już jest i zamówienie  też zostało złożone. Ja natomiast biorę się za uszycie narzutek do pokoju nazywanego przez nas zielonym z racji zielonych w nim  ścian. Będzie na kwiatowo. Materiał już mam teraz tylko trochę czasu i już.




Łatwiej napisać gorzej zrobić, bo  z czasem różnie bywa, a i umiejętności krawieckie prawie żadne , tak bardziej metodą prób i błędów. Chociaż narzutę do naszej sypialni uszyłam własnoręcznie  i to patchworkową.




Nie należy się jej zbyt uważnie przyglądać bo technicznie nie zachwyca a i czas w którym powstawała prawdziwą krawcową mógłby powalić z nóg, ale jest,  własnoręcznie uszyta i służy nam już od dobrych kilku miesięcy.
 Do tego właśnie pokoju zaplanowane są narzutki.

Żeby nabrać sił do szycia poszłam się powłóczyć po lesie i znalazłam bazie. Chyba idzie wiosna, choć krajobraz jeszcze bardziej zimowy.








a i sporty na stawie  też  zimowe .
,

 kaczki też jakby za wiosną się rozglądały.



póki co sprowadziłam sobie trochę wiosny do domu.




to oby do wiosny!.